Popularne posty

sobota, 16 sierpnia 2014

Historia różowego wibratora, czyli o tym jak przemysł erotyczny potrafi człowiekowi skomplikować życie.

Z moim P (skrót od tego jak nazywam mojego mężczyznę) jestem w związku już jakiś czas, dla jednego długo, dla drugiego krótko, ale nie w tym rzecz ile razem jesteśmy, rzecz w wibratorze. Zdecydowałam się opisać to co mnie spotkało, bo przecież nic tak dobrze nie sprzedaje się jak seks. Od wibratora do seksu, nie jest aż tak daleko (przynajmniej teoretycznie).
O zakupie wibratora myślałam już jakiś czas, były to raczej nieśmiałe myśli, coś tam przeglądałam w różnych allegrach itd., jednak nigdy zakup nie został zrealizowany ( nie myślcie sobie, że jest ze mnie jakaś cnotka, która nie wie o czym mówi – nie, nie, wręcz przeciwnie, moje ciało gościło w sobie już różnego typu wibratory, plugi czy dilda, brakowało mi po prostu mojego własnego wibratora). Myśli o zakupie wibrującego urządzenia, które miałoby mi pomóc rozładować wszelkie stresy i napięcia powróciły gdy moja znajoma rozpoczęła pracę w sexshopie (przepraszam, w kulturalnym sklepie erotycznym). Byłam dość częstą bywalczynią tego sklepu, za każdym razem przeglądałam te wszystkie cuda techniki, ale bez większego żalu, po prostu oglądałam. Mój P za każdym razem pytał po co ja tam tak często chodzę i czy coś kupiłam. Nie kupiłam, nigdy. Zapytacie: dlaczego?
Odpowiadam! Drodzy moi! Mój P jest najbardziej zazdrosnym mężczyzną, którego miałam okazję spotkać na swojej drodze i nie, nie przesadzam, spotkałam już kliku zazdrosnych facetów, jednak P bije wszystkich na głowę i to dwa razy. P nigdy wprost nie powiedział, że mam nie kupować wibratora, jednak był zazdrosny o to, że mogę zaspokoić się w jakiś inny sposób niż ten jedyny właściwy jaki on mi funduje. Absolutnie nie mam nic przeciwko naturalnym sposobom! Boże broń! Żaden wibrator nie zastąpi mi uczucia wypełnienia, które funduje mi P, jednak mój P mieszka trzy godziny drogi ode mnie, więc niestety nie zawsze jest w stanie stawić się gdy go potrzebuję.
Przez około trzy miesiące delikatnie starałam się dać mu do zrozumienia, że fajnie by było, że wibrator, że może jednak… Niestety, moje aluzje były odrzucane w trybie natychmiastowym, rozmowa ucinana, zero efektywności. Jestem kobietą, upartość mam wpisaną w cechy osobowości, musiałam go ściągnąć do tego sexshopu.
W dzień kiedy mój P miał pojawić się u mnie, umówiłam się z moją koleżanką, że podskoczę do niej po jakieś kila złotych, które miała mi oddać. P przyjechał, zjedliśmy, zakomunikowałam mu, że musze skoczyć do sklepu D, ponieważ D ma mi coś oddać. P przyjął to bez słowa. Poszliśmy.
P zaskoczył mnie już na wstępnie, bo sam się w sklepie rozgościł, w czasie gdy ja z D jeszcze rozmawiałam on przeglądał sobie cały asortyment (wibratory, plugi, sztuczne pochwy oraz wielkie łapy do fistingu to tylko szczyt góry lodowej). W końcu podeszłam do tego mojego i pytam czy coś mu się podoba. Oczywiście nic mu się nie podobało i wcale nie musiał tego mówić, żebym to zrozumiała. Po chwili jednak rzucił coś w stylu: Jak coś Ci się podoba to możemy kupić. Tylko na to czekałam! Oglądamy, przeglądamy te wibratory, na nic nie mogłam się zdecydować, w końcu D mi pomogła, pokazała kilka, wybrałam ten jeden jedyny różowy wibrator (siedem trybów w tym pranie i prasowanie). P zapłacił, kupiliśmy baterie, podziękowaliśmy D i wyszliśmy.
Moja własna reakcja po wyjściu ze sklepu zaskoczyła mnie samą! Zaczęłam się stresować! Stresowałam się tym, że pewnie teraz będziemy musieli go użyć (nie pomyślcie sobie znów, że jestem jakaś wstydnisia co się boi wibratora przy kimś używać – nie, nie, używanie wibratora w czyjeś obecności to chyba jedna z mniej perwersyjnych rzeczy, którą miałam okazję zrobić).
Wróciliśmy do nas, temat zakupionego, leżącego na dnie szarej torby wibratora przez całą drogę się już nie pojawił i nic nie wskazywało na to, że się pojawi, wiedziałam, że P kupił go tylko dlatego, że ja go chciałam, a nie dlatego, że on miał ochotę się nim pobawić.
Jak już wcześniej wspominałam, mój P nie mieszka ze mną, nie mieszka nawet w tym samym mieście co ja. Widujemy się średnio dwa razy na miesiąc, także zazwyczaj wybuchy namiętności wybuchają dość szybko i trwają jakiś czas. Tym razem jednak P nie miał ochoty ani na mnie, ani na nic, ani tym bardziej na różowe wibratory. Cóż, nie będę udawała, że nie zrobiło mi się przykro gdy P nie przejawiał inicjatywy do czegokolwiek. Jednak w końcu kazał mi się rozebrać (P zawsze każe mi się samej rozbierać od samego początku naszej znajomości tylko raz sam ściągnął ze mnie bieliznę, spytacie: dlaczego? Nie wiem i pewnie nigdy się tego nie dowiem). Rozebrałam się, jego również rozebrałam i tak sobie siedzimy. Nadzy. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, jednak tym razem dało się wyczuć to dziwne uczucie napięcia i skrępowania. P w końcu powiedział, że chce zobaczyć jak działa TO, dosłownie tak powiedział. To trochę nie do wiary, że facet w jego wieku nigdy nie widział jak działa wibrator, jednak tak właśnie było.
Przed użyciem wiedziałam, że TO trzeba koniecznie umyć i zdezynfekować bo doskonale wiem jak wygląda prezentacja takich przyrządów w sexshopie. Mieliśmy tego samego wieczora pobawić się igłami więc mieliśmy ze sobą również te dziwne nasączone czymś szmatki do dezynfekcji, TO zostało zdezynfekowane, wymyte, jednym słowem TO było gotowe do użycia.
P nawet go nie dotknął, jestem przekonana, że nawet nie miał ochoty na niego patrzeć. Usiadł na brzegu łóżka, kazał się położyć rozłożyć nogi i się nim zadowolić. Zrobiłam to, byłam dziwnie skrępowana, bardzo dziwne uczucie w momencie gdy wiem, że P akceptuje mnie taką jaką jestem i nie muszę niczego przy nim krępować. A jednak włożyłam tego różowego bydlaka i wcale nie musiałam długo czekać żeby mi całe napięcie odeszło. Zamknęłam oczy i po prostu to zrobiłam, każda z Was, która miała wibrator w sobie wie, że ta przyjemność nie zajmuje zbyt dużo czasu. Szybko przeleciałam te siedem funkcji, wybrałam tę która mi najbardziej odpowiadała i po kilku minutach było po wszystkim. Padłam na łóżko totalnie mokra, podniecona, oddając z ulgą po orgazmie, który przed kilkoma sekundami nawiedził moje ciało i w końcu otworzyłam oczy.
Mój P siedział jak wcześniej i ani drgnął. Mówiąc szczerze byłam zdziwiona, od początku wiedziałam że jest mocno zdystansowany do tego urządzenia, jednak widok jego kobiety wijącej się w przyjemności po łóżku mógłby go jednak choć trochę ruszyć. Myliłam się. Nie pierwszy i nie ostatni raz pomyliłam się. P po prostu patrzył, z tego twarzy można było wyczytać wszystko – od ciekawości po zniesmaczenie. Jednak podniecanie się nie pojawiało (tutaj nawet nie trzeba patrzeć na twarz żeby zobaczyć, że atmosfera ani drgnęła). Ukochany po prostu mnie przytulił, pogłaskał i przykrył nas kołdrą. Nie chciałam tak tego zostawić! Przecież bardziej pragnę bliskości z nim niż z wibratorem, nawet jeśli to różowy wibrator. Moje próby przymilenia się, ocierania, głaskania, dotykania, całowania, lizania i ssania nie zrobiły na nim żadnego wrażenia. P zasnął.

To było jak cios prosto w cycki! Jak on mógł! Nie widzę go dwa tygodnie, chce go mieć blisko, chce się z nim kochać, a on w akcie buntu przeciwko wibratorowi zasypia! Kolejny raz tego wieczora zaskoczyłam samą siebie, bo po prostu się rozpłakałam, uciekałam do łazienki, popłakałam się jeszcze bardziej. Przez uchylone drzwi łazienki słyszałam tylko ciche pochrapywanie mojego P. Po kilkudziesięciu minutach uspokoiłam się i stwierdziłam, że chyba wrócę do łóżka (siedzenie na zimnych kafelkach w łazience każdego by w końcu złamało). P spał dalej, złapałam kawałek kołdry, zawinęłam się w nią i odizolowałam najbardziej jak mogłam, chciała tylko zasnąć, nie chciałam go czuć. Po dłuższym czasie w końcu zasnęłam, czułam jak zasypiam jak odpływam, w końcu nie muszę już tego wszystkiego przerywać. I tylko z tyłu głowy słyszę jak dłonie P rozrywają folię prezerwatywy, słyszę jak ją powoli nakłada i celuje w moją wypiętą na łyżeczkę cipkę i jeszcze szepcze mi do ucha: nie udawaj, że śpisz… przecież wiem, że cały wieczór na to czekałaś, mówi i wchodzi we mnie z całym impetem tak, że mój jęk budzi sąsiadów z góry.